Dziś dzień wyjątkowy. Dzień Babci i Dziadka. Dzień szczególny, który warto poświęcić tym, którzy jeszcze z nami są.
Od dawna dziewczynki przygotowywały laurki, wspólnie wybierałyśmy zdjęcia do albumów szykowanych w prezencie. Z lekką nutką zazdrości obserwowałam ich entuzjazm i przygotowania. Dla mnie w tym roku jest to bowiem trochę smutny i nostalgiczny dzień. Myśli me lecą w kierunku mojej jedynej ukochanej Babci. Bo dziś to nie tylko Jej „babcine” święto, ale również Jej urodziny. Pewnie byłaby huczna impreza, na którą zjechałyby się wszystkie wnuki i prawnuki. W końcu 85 lat obchodzi się tylko raz. Nam nie było dane to świętowanie.
Odkąd pamiętam, od zawsze, miałam tylko jedną Babcię. Rodzice Taty odeszli przed moim urodzeniem, a Tata mojej Mamy, gdy była małą 10-letnią dziewczynką. Jako dziecko nigdy nie czułam się gorsza, nie zazdrościłam innym tego, że mają więcej dziadków. To, że była tylko Babcia, było oczywistą oczywistością. W przeciwieństwie do koleżanek nie jeździłam do Babci na wieś na wakacje. I tego akurat innym już zazdrościłam. Moja Babcia mieszkała bowiem w samym centrum miasta.
Pamiętam, jak zabierała mnie i moją siostrę na spacery do parku. Pamiętam przygotowane kanapeczki. Pamiętam, że wszystko u Babci było wyjątkowe. Zupa pomidorowa z łazankami najlepsza. Najpyszniejsze kolacje, choć w domu przygotowane z tych samych produktów, u Babci miały wyjątkowy smak. Pamiętam nieudaną pizzę. I to, ile było wówczas śmiechu (to były jeszcze czasu, gdy pizzy nie dało się zamówić na telefon z dostawą do domu). Pamiętam najpyszniejszy na świecie pasztet, na który mam od Babci przepis, ale jakoś nigdy jeszcze go nie robiłam. Zresztą to i tak byłaby tylko podróba niedoścignięta w smaku. Pamiętam, że każdego roku na Wigilię, pomimo swoich lat i gorszego stanu zdrowia, przygotowywała karpia w galarecie specjalnie dla mojego Męża, bo przecież tak lubił, a później obdarowywała go jeszcze specjalnie zostawionym półmiskiem owego galaretowego karpia na wynos, na później. Pamiętam coroczne przedświąteczne wspólne lepienie uszek u Babci. To była taka nasza mała tradycja. Babcia zawsze sama przygotowywała farsz, a my wszystkie lepiłyśmy te „pierożki”. W tym roku już nie smakowały tak samo.
Z opowiadań pamiętam, jak Babcia z Prababcią nabrały chwalącą się swoimi wnukami sąsiadkę, że trzyletnia Magdusia (bo tak zawsze mówiła na mnie Babcia) potrafi już czytać. Sąsiadka z niedowierzaniem patrzyła, jak przekładam kartki ulubionej książeczki o toruńskim cukierniku i pokazując literki, werset za wersetem czytałam „żył w Toruniu cukiernik, mistrz nad mistrze w zawodzie, piekł wspaniałe ciasteczka i ciasta… Kasiu, Kasiu, Kasiuleńko, mąkę w młynie mielą, a ja widzę tylko ciebie i twój biały welon” (ha, do dziś pamiętam fragmenty, choć to było trzy dekady temu). A ja przecież ani literek jeszcze nie znałam, ani czytać przecież nie potrafiłam. Mówiłam z pamięci, bo przecież książeczkę znałam na pamięć. Podejrzewam, że do znudzenia męczyłam Babcię, żeby mi ją czytała. Teraz tę samą oldschoolową pożółkłą książeczkę czytam moim dziewczynkom, ale nie wiem czemu, nie podzielają mojego zachwytu…
Pamiętam też, że w miarę zatracania się w dorosłym życiu, mnożących się codziennych obowiązkach, własnej rodziny i dzieci, coraz rzadziej odwiedzałam Babcię. A przecież mieszkała w tym samym mieście. Pamiętam, że starałam się choć na chwilkę zadzwonić co tydzień. Teraz żałuję, że tak trudno było mi zapakować dziewczyny w samochód i przejechać te 6 km dalej.
Jestem wdzięczna „losowi” i Temu na Górze, że udało nam się jeszcze spotkać z Babcią dzień przed Jej odejściem. Pamiętam, że wraz dziewczynkami mieszkałam właśnie kilka dni u Rodziców, bo Mąż wyjechał gdzieś służbowo a mi z dwójką małych dzieci, trzecim w brzuchu i psem, było trudno się zorganizować u siebie w domu. Akurat przyjechała też na weekend moja siostra ze szwagrem. Pamiętam. Była sobota. Połowa marca. Ostatni dzień zimy dawał się we znaki. Zaczął padać śnieg, na dworze hulał porywisty lodowaty wicher. Było paskudnie i mocno nieprzyjemnie. Nosa nie chciało się wystawiać na dwór w taką pogodę. Dzień wcześniej postanowiłyśmy jednak, że wybierzemy się na spacer do Babci. Choć prawie po roku łza kręci mi się w oku na to wspomnienie, to jednak tak bardzo się cieszę, że choć było tyle pozornych przeciwności, odwiedziłyśmy wtedy Babcię. Wiem, że gdyby tak się nie stało, żałowałabym do końca życia. Żałowałabym tego, czego nie zrobiłam, a mogłam. Bo ten wysiłek nie był wcale nadludzki. Wystarczyło tylko trochę dać z siebie. To było moje z Babcią ostatnie spotkanie. Choć wcale nie tak miało być. Za tydzień mieliśmy się spotkać przy wielkanocnym stole…
Pamiętam, że jeszcze nie wiedziałam, kto dokładnie rośnie w moim brzuchu. Babcia zaś była pewna. Od momentu, gdy w Boże Narodzenie dowiedziała się, że spodziewamy się trzeciego dziecka, była pewna, że to będzie chłopiec. Zresztą przy każdej sposobności i okazji życzyła mi jeszcze synka, choć zarzekałam się, że więcej dzieci nie planujemy, że dwójka całkowicie nam wystarczy.
Bardzo żałuję, że Tymiemu nie było dane poznać swojej Prababci. Może dlatego czułam tak silną potrzebę by we wrześniowy, wyjątkowo zimny jak na tę porę roku (kilka dni wcześniej prawie 30 stopniowe upały) dzień, pojechać z nim ponad 100 km, by gdzieś tam, w tej ciszy, ich sobie przedstawić…
Gdy tylko zamknę oczy dokładnie pamiętam moją Babcię. Jej uśmiech, zielony sweterek, pomarszczone, ale delikatne dłonie. Pamiętam Babcię, taką elegancką damę w kapelusiku. Ech… chciałabym się kiedyś tak pięknie zestarzeć, jak Ona. I właśnie taki Jej obraz zachowałam na zawsze w sercu, w pamięci.
To dziwne. Ja, dorosła kobieta, matka trójki zazdroszczę innym. Cholernie zazdroszczę. I nie wiem, czy powinnam się do tego głośno przyznawać. Czy to nie jest zbyt infantylne. Zazdroszczę tym, którzy mają to szczęście, jak mój Mąż na przykład, posiadać jeszcze Babcie i Dziadka. Jak nigdy wcześniej zazdroszczę im dopiero teraz. Teraz, gdy mojej Babci już z nami nie ma. Gdy nie mogę do niej zadzwonić, odwiedzić, porozmawiać, powspominać, przytulić się. Po prostu być. Spędzić z Nią trochę czasu.
Ktoś kiedyś powiedział, że nasze dzieciństwo kończy się definitywnie dopiero wówczas, gdy przestajemy być wnukami, gdy nie mamy już do kogo mówić „Babciu”, albo „Dziadku”. Coś w tym jest. Rodzice są od wychowywania, stawiania granic a dziadkowie… oni są tylko od kochania i rozpieszczania. Chyba nikt inny nie ma takiej cierpliwości, co dziadkowie. Chyba nikt inny nigdy nie opowiadał tak ciekawie, jak moja Babcia.
Za kilka tygodni minie rok, gdy nie ma Jej z nami. Już rok. I dopiero rok. A pustka w sercu wcale nie zmalała. Smutek pozostał. Żal również. Ściskające się gardło, tak jak teraz, gdy piszę te słowa. Pociągam dyskretnie nosem. Często łapię się na tym, że chwytam za telefon i wybierając kontakt, mam ochotę wybrać numer do Babci. W telefonie jest nadal. I będzie. Taka iluzja obecności i dostępności. Wystarczy tylko nacisnąć „połącz”. Tylko, że Babcia już nie odbierze tego telefonu.. Nie mogę z Nią porozmawiać, więc czasami tylko rzucam w świat moje myśli, zdania, słowa, które chciałabym Jej powiedzieć. Jestem pewna, że to słyszy i gdzieś tam, z nieba nas obserwuje, otacza opieką. Wierzę w niebo. W niebo, w którym jest Babcia podlewająca wspólnie z Dziadkiem róże, z Dziadkiem, który czekał na Nią prawie 50 lat.
Nie tylko w ten szczególny dzień, jak dziś, pamiętajmy o naszych Babciach i Dziadkach. Jeśli jeszcze jesteście szczęściarzami i macie do kogo tak powiedzieć, macie szczęście jeszcze mieć ich tutaj, nie zapominajcie, że każdy wasz telefon, wizyta, z pewnością sprawi im ogromną radość. Oni czekają na wasz kontakt. Tęsknią za wami. Choć jesteście zaganiani, znajdźcie choć chwilę w tygodniu, by z nimi porozmawiać. Choć 5 minut. Niech telefon będzie takim cotygodniowym rytuałem. Nie trzeba dużo. Wystarczy choć 5 minut. Nie jesteśmy w stanie zgadnąć, jak długo będzie wystarczyło tylko sięgnąć po telefon i wybrać numer. Jak długo będzie to dane.
Pamiętajcie też, że wasi rodzice są zaś dziadkami waszych dzieci. Starajcie się dbać o to, by miały z nimi częsty kontakt, by mogli mieć najlepszych dziadków na świecie (zresztą jak każdy ma), by mogli się sobą wzajemnie cieszyć. Dajmy im szansę.
Choć zazdroszczę innym, że dziś mają do kogo zadzwonić, mają komu powiedzieć „kocham, pamiętam o Tobie”, to jednocześnie nie zapominam dziękować każdego dnia za to, że miałam szczęście mieć tak wyjątkową Babcię – tak silną kobietę, która poradziła sobie sama w ówczesnych trudnych czasach z wychowaniem i utrzymaniem trójki dzieci, Babcię uśmiechniętą, kochającą, która nigdy nie narzekała. Dziękuję, że miałam szczęście mieć Babcię tak długo.
W głębi serca ma wielką nadzieję, że również moim dzieciom będzie to dane. Że będą mogły cieszyć się obecnością dziadków tak długo, jak ja. Albo i jeszcze dłużej.
Wpis poświęcony pamięci mojej ukochanej Babci Klementynie
Tęsknię za Tobą, Babciu….
9 Comments
Babcia to najwspanialsza „instytucja” a świecie, jednak nie dana nam na zawsze, Miałam to szczęście, że nie dane mi było poznanie tylko mamy mojego taty, ale mieszkałam za to prababcią. Tym bardziej chyba przeżywałam odejście każdego z moich dziadków. Teraz została mi tylko jedna Babcia i staram się do niej dzwonić i przyjeżdżać najczęściej jak się da.
Niesamowicie zazdroszczę. Celebruj każdą chwilę ze swoją Babcią. Pozdrawiam Was serdecznie
Wpis cudowny, łzy się polały.. wiem o czym mówisz, bo również straciłam babcię i nie tylko.. i za niecały miesiąc także mija rok.
Jestem pod wrażeniem, że zdołałaś o tym napisać, bo ja do tej pory nie jestem w stanie do końca się pozbierać i wspomnienia dopadają mnie w najmniej oczekiwanej chwili.
Mimo wszystko, trzymaj się cieplutko!
Długo zastanawiałam się na opublikowaniem tego posta. Jest bardzo osobisty. Może za bardzo.
Doszłam jednak do wniosku, że może akurat do kogoś trafi, Uświadomi, że dziadkowie nie są dani raz na zawsze. Przypomni, że tak jak my będąc dziećmi czekaliśmy niecierpliwie na wizytę u dziadków, tak teraz oni czekają z utęsknieniem na zainteresowanie ze strony wnuków.
Bardzo Ci również współczuję utraty Babci. Podobno czas leczy rany. Moje jeszcze są świeże.
Trzymaj się również
Pozdrawiam
Doskonale Cię rozumiem, rownież nie ma już ze mną mojej ukochanej Buni. Dużo czasu upłynęło, a ja często się zastanawiam, co by powiedziała, co by zrobiła w danej sytuacji. Dla mnie Babcia i Dziadek byli ponad wszystko, nawet gdyby rodzice zrobili coś tak samo, to i tak u Babci i Dziadka było lepsze. Z nimi każdy dzień był przygodą. Dziś są gwiazdami na niebie, od czasu do czasu porozumiewawczo do mnie mrugają, tak jakby chcieli powiedzieć wszystko będzie dobrze
Pozdrawiam
Po odejściu mojej Babci tak właśnie tłumaczyłam najstarczej Córi, że Babcia jest taką gwiazdeczką, która patrzy na nas z nieba. Zu nie mogła się doczekać wakacyjnego wyjazdu w góry, bo przecież góry są bliżej nieba, więc będzie bliżej Prababci. I może lepiej zobaczy, jak mruga.
Ech… Serce mi się ściskało na te jej słowa. Takie małe dziecko (4 latka) a takie rozumowanie.
Nawet z takimi szkrabami trzeba jakoś delikatnie rozmawiać o przemijaniu
Łzy same zakręciły się w oczach. Piękna historia. To wspaniałe, że miałaś tak dobre relacje z babcią. Ja niestety nigdy nie byłam blisko z dziadkami od strony taty, zaś ci od strony mamy odeszli jeszcze przed moim urodzeniem. Bardzo ci zazdroszczę tych wspaniałych chwil spędzonych z babcią. Jestem pewna, że te wesołe wspomnienia łagodzą jakoś ból po odejściu. Minął rok, a wspomnienia są ciągle bardzo świeże. To świadczy o twoim przywiązaniu i oddaniu.
Piekne wspomnienia. Moja babcia odeszła 3 lata temu, w wieku 94 lat; całe dzieciństwo własciwie spędziłam z nią. Żałuję też, że nie byłam dojrzalsza, gdy ona była „na chodzie”. Ale zachowałam w swoich wspomnieniach ją nie sprzed 3 lat ale tę sprzed 30 lat
Spieszmy się kochać ludzi.. Cudowne i wzruszający wpis !