Kontrowersyjnie

Wyjdź z mojej kieszeni

17 stycznia 2017

Czy nie odnosisz wrażenia, że oprócz siebie i rodziny masz na utrzymaniu całe morze osób? Choć nikt Cię nie pytał, czy chcesz. Choć nikt Ci nie dawał wyboru. Choć nikt nie upewnia się, czy dla Ciebie na pewno wystarczy na powiedzmy przyzwoity poziom? Musisz. Po prostu musisz i już.

Ostatnimi czasy utwierdzam się w dość przykrym przekonaniu, że praca się nie opłaca. Brzmi paradoksalnie, nieprawdaż? Niestety staje się to coraz częstszym paradoksem naszych czasów, albo przynajmniej naszego kraju mlekiem i miodem oraz dobrą zmianą płynącego. Praca wymaga wysiłku. Po co zaś się trudzić, gdy można mieć wszystko za darmo, za nic, bez jakiegokolwiek wkładu własnego? Można mieć ot tak, po prostu. Wystarczy tylko porządnie ruszyć głową, wystarczy być choć drobinę przedsiębiorczym (w całym haniebnym i szyderczym znaczeniu tego słowa, jaki przypisuje się prawdziwym przedsiębiorcom). Wystarczy tylko pójść tu i ówdzie, wyzbyć się odrobiny godności stojąc w kolejkach, pochlipać pani w okienku, a już za chwilkę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rach, ciach i jest!

Po co zatem marnować lata na naukę? Kiedyś mówiono „ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz, jak ten klucz zdobędziesz, to kimś w życiu będziesz”. Co prawda dobre wykształcenie jest zawsze w cenie (aczkolwiek w moim odczuciu bardziej w kontekście mądrości życiowej nabywanej z czasem, dla której dobre wykształcenie stanowi dobre podwaliny), ale dyplom dobrej uczelni, nie gwarantuje pracy w ogóle. Dobra praca zaś nie zawsze idzie w parze z dobrymi zarobkami. A nawet jeśli, wpędza nas w spiralę wyścigu szczurów oraz spiralę długów i zobowiązań finansowo-podatkowych. By więcej mieć, więcej i dłużej pracujemy, na konto co miesiąc wpływa wyższa wypłata. Niestety wyższe też płacimy podatki.  Im wyższe podatki, tym  w większym stopniu, chcąc lub nie chcąc, finansujemy „państwo” i socjal, po który coraz szersze grono, coraz chętniej i bardziej bezpardonowo wyciąga ręce. Bo przecież IM się należy. Należy im się nasza pomoc, tak NASZA, moja i Twoja. Czy może wydaje Ci się, że państwo ma jakieś swoje pieniądze, z których pomocy udziela? IM się należy, więc innym TRZEBA zabrać. Ja tu się głowię i bulwersuję, może całkiem niepotrzebnie. Może Ty mnie oświecisz? Może mi wytłumaczysz dlaczego? Dlaczego mamy ich utrzymywać? Dlaczego to im się należy z naszych kieszeni?

Ktoś kiedyś powiedział (ach, to był przecież Robin Hood), że trzeba się dzielić z biednymi, trzeba zabrać bogatym. Trzeba wspomóc innych w niezaradności. Zamiast pomóc wyjść z patosu biedy, ubóstwa, podać rękę, lepiej dać doraźną pomoc finansową. Tylko dlaczego to mnie czy Tobie chciało się poświęcić czas, energię, młodość na naukę? Dlaczego teraz mamy się dzielić z tymi, którzy zwyczajnie nie czuli potrzeby ani wstawania rano, porzucaniu ulubionych seriali w tv (ktoś jeszcze w ogóle ogląda?),którzy nie musieli dwoić się i troić by pogodzić studia z bezpłatnymi praktykami na „cały etat”, by zdobywać doświadczenie? Dlaczego mam wspierać ludzi bez ambicji. Ludzi, którzy śmiem twierdzić, owy wygodny acz pasożytniczy styl życia dziedziczą z pokolenia na pokolenie (niestety potwierdzone). Dlaczego ja czy Ty musimy mieć dwie prawe ręce, innym zaś pozwalać na posiadanie dwóch lewych, niezdolnych do najmniejszego nawet wysiłku? Chyba jest w tym jakiś constans niestety. Dlaczego argumentem mają być dzieci innych? W końcu sama też mam dzieci i zdecydowanie bardziej czuję potrzebę skupienia się na nich i zadbania o ich dobro. Szlag mnie trafia, gdy lwią część naszych małżeńskich dochodów ktoś nam zabiera, ktoś nas całkiem legalnie okrada. Szlag mnie trafia, gdy to, na co ciężko zapracowaliśmy, rząd daruje lekką ręką innym, którzy tak, jak ja czy Ty są zdolni by na siebie zapracować. Nawet za najniższą krajową.

Z przerażeniem obserwuję obecną politykę wiążącą ludziom kaganiec podatkowy, zaciskający się w szaleńczym tempie. Zastanawia mnie owa krótkowzroczność a może bardziej zaskakuje myśl, że jest to w pełni świadome działanie, mające na celu kupienie głupiego narodu. By przysłowiową marchewką socjalną zapewnić sobie kolejne głosy. Smutne. Czy aby nie prawdziwe przypadkiem?

Nie jestem ekonomistą, nie mam takiego wykształcenia, nad czym czasami boleję i dlatego staram się pogłębiać moją edukację finansową właśnie teraz, ale potrafię liczyć i z tego liczenia cały czas mi wychodzi, że kołderka jest za krótka. Nie jesteśmy w stanie zapewnić sobie bytu, na poziomie, na który godzinami pracujemy, bo oprócz własnej rodziny z naszej pracy musimy utrzymać grono polityków i urzędników z zerową odpowiedzialnością, chorym systemem służby zdrowia oraz tysiącem innych obywateli, którym w naszej kieszeni jest coraz bardziej wygodnie i przytulnie, którzy coraz wygodniej się w niej urządzili.

Jakiś czas temu podczas spotkania z Przyjaciółmi zastanawialiśmy się nad założeniem partii. Partii postępowej, partii, która faktycznie chce dokonać zmian, a nie tylko dorwać się do korytka i wygodnie  w nim mościć swój szanowny tyłeczek. Pomysł padł jednak śmiercią naturalną. Po burzliwej dyskusji stwierdziliśmy, że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Że nasze poglądy musiałyby być pewną wypadkową, kompromisem tego, co faktycznie chcemy, z tym, co możemy. Największą jednak bolączką był jednak fakt, że mielibyśmy nikłe poparcie. Bo to nie ludzi myślących, rozumiejących rzeczywistość  (a jakże po studiach filozoficznych w pełni zadufanie zaliczam się do tego zaszczytnego grona, wybaczcie pychę niniejszym), wykształconych ekonomicznie jest teraz więcej. Niestety rozglądając się wokół nas, czy to w gronie znajomych, ludzi mijanych na ulicy, spotykanych w sklepie, kogo widzimy najczęściej? Czy podobnych nam młodych (znów sobie pochlebiam z tą młodością, ale pamiętajcie, że kobietom lat się nie wypomina) i gniewnych, rządnych zmian a nie samego rządzenia jako władzy nad innymi?

Niestety program no social, prywatna służba zdrowia, odkładanie na własne konto, mniejsza urzędnicza machina, odpowiedzialność polityków i urzędników za podejmowane decyzje na równi z odpowiedzialnością również finansową i ryzykiem (o czym tak usilnie przemilcza się w opinii publicznej) jakie ponosi każdy przedsiębiorca, czy nawet maluczki człowiek na własnej działalności, nie padłaby na przychylny grunt. Ludzie nie chcą zmian. Ludzie chcą narzekać. Wolą kisić się we własnym sosie, własnym bagienku od czasu do czasu dając upust swojemu niezadowoleniu (jako i ja to ochoczo właśnie czynię). Ludziom jest wygodnie w mojej i Twojej kieszeni, więc po co mają to zmieniać? A my? Czy mamy jakąś szansę ich z niej wygonić?

Wszelkie pomysły mile widziane

Jeśli zaś myślicie podobnie, może wspólnie coś zdziałamy?

A teraz choć dajcie lajka 😉

 

Pozdrawiam

MadaM.

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply