Zwykło się mówić, że troje w łóżku to już tłok, a co powiecie na więcej?
Podejmujcie walkę, czy może potulnie robicie miejsce usuwając się w najciemniejszą stronę?
Od kilku miesięcy nasze małżeńskie łoże stało się celem nieustannych ataków skorumpowanej armii. Co noc ktoś walecznie pełni wartę i podejmuje próbę oblężenia rodzicielskiej twierdzy. Nie ma co ukrywać, że w większości przypadków kończy się skutecznym jej zdobyciem przynajmniej przez jednego wojownika. Czasami atak staje się bardziej zmasowany i przybywają posiłki. Jak łatwo się domyślić pomoc przybywa nie dla nas.
Gdy wspominam stare, dawne, odległe czasy, gdy jeszcze z mężem nie planowaliśmy potomstwa i było nam dobrze tak, jak było, tylko we dwoje, przez myśl mi nawet nie przeszło, że kiedyś w niedalekiej przyszłości nadejdą czasy, gdy w łóżku obok męża albo i zamiast niego, pojawi się ktoś inny/ktoś jeszcze. Młoda żona guzik wiedząca, co tak naprawdę oznacza posiadanie dzieci w praktyce, wygłaszała wszem i wobec herezje (tak, dziś są to herezje, które słysząc puszczam mimo uszu, a za swoje „rewelacje” wstydzę się do dziś i kładę po sobie uszy), od których dziś się włos na głowie jeży. Całe szczęście prawie wszystkie psiapsiółki i znajomi byli jeszcze na podobnym bezdzietnym etapie, we wczesnomałżeńskim życiu tuż przed 30stką, zatem ani nikt się nie bulwersował, nie obrażał, ani w głowę nie pukał. Gdybym była jedyną bezdzietną w naszym gronie, pewnie nie miałabym już koleżanek. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że wszyscy byliśmy zgodni, jak jeden mąż. Wszak troje w łóżku to po prostu tłum i tyle. Co tu dużo dyskutować. Koniec. Kropka. Każdy z nas kiwał głową i zapierał się solennie, że nigdy, przenigdy. Na wieki, wieków. Amen.
Ot, owe okazjonalne wyrażenia bywają jednak zdradzieckie.
A życie, jak to życie, zazwyczaj płata sobie z nas figle.
Będąc w pierwszej ciąży jako przyszła matka idealna, naczytałam się poradników, podręczników, przewertowałam wzdłuż i wszerz fora internetowe (blogów jakoś wówczas nie było, jedyne jakie pamiętam to dopiero raczkujące szafiarki z pierwszą premierówną na czele). Z wypowiedzi innych, doświadczonych mam, psychologów i wszelakiej maści specjalistów, wyłuskiwałam sobie informacje i cenne rady specjal for me, oddzielałam niczym kopciuszek groch od ziaren i notowałam, notowałam, zapamiętywałam, zakreślałam same mądrości, które a jakże ! planowałam wcielić w życie. Kto, jak nie ja!
Już się pośmialiście? Bo ja wyję ze śmiechu na samo wspomnienie i własną naiwną głupotę.
Oprócz idealnej wyprawki (czy nie odnosicie wrażenia, że spodziewając się pierwszego dziecka wszystko jest idealne? Idealne ruchy dziecka a wcześniej idealne wizyty poranne w wc i spotkania z szuwarkiem, bo przecież świadczą o tym, że dzidź rośnie dobrze, idealnie kompletowana idealna wyprawka w zależności od płci albo tony różu i falbanek albo błękitu i samochodzików. Mogłabym długo pisać, prawda? więc tylko ograniczę się do oklepanego „i tak dalej”, bo wiecie dokładnie, o co chodzi), skompletowałam sobie jeszcze cały szereg zasad, których mieliśmy się trzymać po pojawieniu się na świecie naszej Córi.
Do jednej z naczelnych, oczywistych oczywistości należała zasada, że nigdy, przenigdy nie będziemy spali z dzieckiem, nie będziemy przyzwyczajali do naszego łóżka. Bo przecież nie można. Nie wypada. Przemądrzalscy trąbili, że jeden raz naszej (czytaj rodziców) słabości wystarczy i się przyzwyczai, my zaś nigdy się nie uwolnimy od dziecka w łóżku. Że jeden raz uśpionej czujności zaowocuje spaniem z dzieckiem do 18stki albo i dłużej. Buhahaha… Serio! Prawie dałam się nabrać! A Ty? Widzieliście kiedyś jakiegoś 18latka śpiącego z mamusią? 15latkę z tatusiem? Brr.. Ja nie widziałam na własne oczy. Nie słyszałam nawet o takich przypadkach. Podejrzewam, że to raczej rodzice, a nie dziecko, czuliby potrzebę przywiązania nastolatka do swojego łóżka, by przypadkiem nie spędziło nocy poza domem (albo i pod naszym dachem) na dodatek z kimś obcym. Choć Córi ma dopiero 5 lat nie chcę o tym myśleć, żeby nie kusić losu przypadkiem.
Powróćmy zatem do tematu i … jak to było… uzależniającego wspólnego spania (chyba nie muszę rzucać retorycznych pytań w postaci „kogo uzależniającego”). Cóż poradzę, że podczas nocnego karmienia nie raz czy dwa zdarzyło mi się przysnąć. Ba.. mimo trzeciego dziecka, zdarza mi się nadal. Odpukać, do tej pory żadne dziecko z łóżka mi nie spadło. Jedyną niedogodnością było budzenie się czasami w lekkim negliżu.
Kto z nas nie lubi się przytulać? Ja lubię. Zasypiając uwielbiam przytulać się do mojego Męża. Ty pewnie też, więc dlaczego odmawiamy tej bliskości własnym dzieciom, które przecież najmocniej kochamy i których dobro jest dla nas najważniejsze? Przecież te malutkie istotki bardziej niż my, w jeszcze większym stopniu potrzebują bliskości, potrzebują naszego ciepła, zapachu. Potrzebują tego, by ich sen mógł być spokojny i błogi. Dlaczego tak bardzo boimy się uzależnienia, złych nawyków, a nie przeszkadza nam niezaspokajanie ich podstawowych potrzeb? One do szczęścia i prawidłowego rozwoju nie potrzebują wiele. Potrzebują tylko nas. I aż nas. Czy to nie jest piękne? Czy to nie jest wzruszające? Mnie to rozbraja na łopatki. Wieczorem, wtulając się w Męża, uwielbiam ogrzewać zimne stopy wspólnym ciepłem. Nie dziwię się zatem, że dziecko może nie przepadać za samodzielnym zasypianiem w zimnym, niewygrzanym łóżeczku. Może to niepedagogiczne, złe w ogólnym odbiorze, ale muszę się Wam przyznać. Moje dzieci bardzo często zasypiają na rękach, przytulone, tak słodko wtulone. A ja to tak egoistycznie i po prostu uwielbiam. Cieszę się chwilą, celebruję ją w nieskończoność.
Czy miś Przytulanka i grająca karuzela albo inne white sounds mogą zastąpić kołysankę zaśpiewaną przez mamę (nawet ze średnim głosem, jak ja) lub delikatne gładzenie po główce? Moje dzieci nie dawały się oszukać.
Może faktycznie jestem za miękka, za bardzo im ulegam. Może faktycznie moje dzieci, nawet półroczny syn, potrafią to skutecznie wykorzystać. Gdy czasami muszę wstawać co godzinę, bo z pokoju obok dochodzą jakieś kwilenia, wówczas oszczędzając sobie chodzenia, biorę owego malucha do naszego łóżka. Wystarczy żeby przyłożyło główkę do poduszeczki i śpi snem spokojnym, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Czasami, a nawet częściej bo prawie codziennie, uściślając co noc właściwie, odprawiane są wędrówki ludów. Wbudowany kompas wyraźnie pokazuje drogę do naszego pokoju. Małe stópki tupią w nocnej ciszy by po chwili ogrzewać się pod naszą kołdrą. Małe rączki budzące rodziców (częściej mnie, bo Mąż jak to facet śpi i niewiele jest w stanie go wyrwać z objęć Morfeusza) i cichutki głosik proszący, żeby przyjść do ich łóżka, bo za poduszką czai się lew albo inny potwór. Albo po prostu kołderka się zgubiła.
I choć czasami mam dość. I choć czasami puszczają mi nerwy i chciałabym jak normalny człowiek przespać całą noc bez pobudek, bez wędrowania od łóżka do łóżka , przykrywania (też słyszycie zsuwającą się kołderkę? Niby to dzieje się bezszelestnie a chyba każda mama ma ustawiony radar na ten dźwięk), chciałabym ułożyć się wygodnie a nie na stand bay’u pilnować czy nikt nie spada, nie zsuwa się, nie marznie, wiem jednak, że te chwile miną. Miną szybciej niż myślę. I to mi będzie ich bardziej brakowało. To ja będę za nimi tęsknić. To ja z łezką w oku będę przywoływać wspomnienia wędrówek, bosych stópek i lepkich rączek.
Nasz sposób spania ma jeszcze jedną zaletę. Jest codzienną niespodzianką. To, jak zasypiamy nigdy nie daje pewności, w jakiej konfiguracji obudzimy się rano. I to jest piękne. Nie ma nudy!
A Wam kochani życzę pokładów cierpliwości, gdy emocje się gotują i sięgają zenitu. Cieszcie się chwilą. Bo kiedyś będziemy za nimi tęsknić.
Trochę się napracowałam się żeby napisać ten post (jak zwykle jest już grubo po północy, bo w dzień to mogę co najwyżej zająć się dziećmi, na więcej nie starczy mi ani rąk ani uwagi ani świeżego umysłu). Będzie mi niezmiernie miło, gdy pozostawisz po sobie ślad mój Drogi Czytelniku. Jeśli masz ochotę, proszę o komentarz. Jeśli jeszcze nie lubisz, zachęcam do polubienia fanpage na fejsie (tutaj). Tam też się trochę dzieje. A jeśli mój post szczególnie przypadał Ci do gustu, rozradujesz me serce, gdy puścisz go w świat, by dotarł do innych. Z całego serca dziękuję, że tu jesteś. Bo ja jestem tu właśnie dla Ciebie. Zawsze. MadaM. |
12 Comments
Posiadam dwie córki. Jedną już straszą,druga to noworodek. U mnie jest żelaza zasada że dzieci nie śpią z nami…Ale,kiedy mój mąż wstaje o 3:00 do pracy wtedy obie lądują u mnie w łóżku. Nie zawsze ale często. Ja nie chciałam spać z dziećmi ponieważ nie raz mój mąż dostał ode mnie z łokcia w oko, albo się na nim położłam i nie mógł mnie ściagnąć,poprostu bałam się że zrobie dzieciom krzywdę. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi. U mnie podstawową zasadą jest to że każda zasypia w swoim łóżku i ewentualnie jak tato idzie do pracy mogą spać z mamusią.
Nie napisałam o tym wprost – faktycznie dziewczynki zasypiają w swoich łóżkach ale w nocy i tak wędrują, więc budzimy się w różnych konfiguracjach – czasami mąż u dziewczynek albo któraś u nas, bo synek to zazwyczaj ok 3 ląduje u nas z racji karmienia. Już mi się go wynosić do drugiego pokoju zazwyczaj nie chce
Jak córka była mała to czasami pozwalaliśmy jej zasnąć w naszym łóżku, ale później mąż przenosił ją do swojego łóżeczka. Teraz tez pomimo że ma 12 lat lubi czasem z nami poleżeć..ale myślę, że to już ostatnie chwile…dzieci tak szybko rosną
Co z tego, że wieczorem nasze dzieci zasypiają w swoim pokoju (synek często przy kp, dziewczynki przytulone do mnie lub męża), skoro w nocy któreś zawsze trafi do naszego łóżka, albo ktores z nas do pokoju dzieci. Czasami mam dość ale wiecie co? Generalnie to lubię. Bo to właśnie teraz jesteśmy im tak potrzebni, to właśnie teraz kochają nas bezgranicznie, całym sobą, bez pytań, warunkow, bez żadnego ale, całym ogromem miłości malutkiego serca. I chyba bardziej niż tego, że się uzależnia, boję się tego, że przyjdzie czas, gdy już nie będą nas tak bardzo potrzebować. A więc, jak to powiedział Faust ” chwilo trwaj, bo jesteś piękna”
Ciężki temat:) Ale zgadzam się z przedmówczynią. Najlepsze rozwiązanie to zasypianie w swoich łóżeczkach, a w nocy i tak zwykle jakiś szkrab się zbudzi, coś mu się przyśni i wpada do sypialni. Byle by nie tolerować tego zbyt długo. Mojego znajomego kolegi dziecko ma 12 lat i nadal śpi z mamą. To już moim zdaniem przesada.
Powaznie? 12latka z mamą?nasze dzieci lubią spać z nami, ale śpią też same (choć takich nocy dużo nie ma). Nie wyobrażam sobie jednak zamienienie męża na dziecko obok.
Podejrzewam, może niesłusznie, że to już bardziej celowy „wybieg”. Bo trudno mi uwierzyć, że tak duże dziecko chce spać z mamą
I takie podejście mi się podoba. Ja znów słyszałam, że dziecko powinno spać oddzielnie, bo potem się przyzwyczai. Szczerze to lubię spać ze swoim dzieckiem. Przychodzi do nas co noc i nie będę jej odmawiać. Do 18-tki spać z nami nie będzie A za parę lat to może już nie będzie chciała się przytulać.
Będąc w ciąży ja również miałam ambitne plany, że nie będę spała z dzieckiem, ale potem rzeczywistość pokazała co innego. I tak moja córeczka ma już prawie 2,5 roku i nadal w nocy przychodzi do nas do łóżka. Ale przyznam szczerze, że lubię to nasze wspólne spanie, kiedy mogę się do niej przytulić, czy popatrzeć jak śpi.
U nas kompromis: maluch nad ranem dopiero ląduje w łóżku widzę że różne konfiguracje budzenia się jeszcze przed nami.
hahaha ja też przegrywam co noc z armią małych Potworów choć zasypiają sami we własnych łóżkach, to zawsze znajdą jakiś argument żeby wskoczyć do sypialni rodziców
Ściskam
Cieszę się, że nie jesteśmy sami.
Pozdrawiam
Spanie z dzieckiem to temat rzeka..:) ja uwielbiam spać z moja córką i mężem, on nie za bardzo, nie wysypia się ponoć;)zresztą przy kp spanie z dzieckiem idzie bardzo w parze, a to uzależnia:)